wtorek, 16 listopada 2021

Czerwony smok - Thomas Harris

Tytuł: Czerwony smok
Tytuł oryginału: Red Dragon
Autor: Thomas Harris
Wydawnictwo: Sonia Draga
Pierwsze wydanie: 1981
Liczba stron: 382
Rodzaj: thriller, kryminał, psychologiczny
Dolarhyde czuł, że Lecter zna to nierealne uczucie wobec ludzi, którzy umierają, by pomóc w spełnieniu celu. On wie, że ofiary nie są cielesne; są światłem i powietrzem, kolorem i rytmicznymi dźwiękami, które urywają się, gdy zachodzi Przemiana. Jak pękające baloniki. Lecter wie też z pewnością, że są oni niezmiernie ważni dla dokonania Przemiany, daleko ważniejsi niż życie, o które błagają, pełzając.
Dolarhyde znosił ich krzyki ze zrozumieniem, jak rzeźbiarz znosi kamienny pył wydobywający się spod dłuta.
Lecter był w stanie zrozumieć, że krew i oddech są tylko elementami Przemiany, podsycającymi jej blask.

Spędzający wolne chwile na emeryturze Will Graham spotyka się z niespodziewaną prośbą o powrót do służby. Od jakiegoś czasu w okolicach grasuje seryjny morderca, który zabił już dwie rodziny. Popełniane przez niego zbrodnie są bardzo charakterystyczne, głównie przez niespotykaną liczbę ugryzień na ciele ofiary. Will Graham, który dzięki swojej wyjątkowości potrafi wniknąć w umysł zabójcy, zrozumieć go oraz przewidywać następne kroki, przejmuje sprawę Zębowej Wróżki, jak został określony morderca, a do pomocy wykorzysta ostatnią osobę, z którą chciałby się kontaktować – schwytanego wcześniej, szalenie niebezpiecznego i inteligentnego Hannibala Lectera.
Jeśli ktoś zabiera się za czytanie tej książki z myślą, że będzie mógł poznać lepiej osławionego na ekranach Lectera, to czeka go solidne rozczarowanie, bowiem Hannibal jest tutaj postacią drugo, a może nawet i trzecioplanową. Na pierwszy plan wysuwają się przede wszystkim Will Graham, który stara się ująć seryjnego mordercę, oraz Francis Dolarhyde, okrzyknięty przez prasę i policję tytułem Zębowej Wróżki, chociaż sam woli określać się mianem Czerwonego Smoka. Harris nie próbuje tutaj budować tajemnicy wokół tego, kto zabił, dość szybko historia przeskakuje z perspektywy Grahama na Dolarhyde’a. I… ciężko powiedzieć cokolwiek o obu tych bohaterach – więc zacznijmy może po kolei.
Sam Will Graham wydaje mi się strasznie nijaką postacią. Może poza faktem, że jest naprawdę inteligentny, przebiegły i zna się na swojej pracy, to nie ma dosłownie żadnego charakteru, niczego, co by sprawiło, że czytelnik w jakiś sposób go polubi. Nie potrafię wydobyć żadnego zestawienia cech, który by do niego pasował – Will Graham po prostu istnieje. Egzystuje, jest, prowadzi całą historię, gdzieś w tle ma swoje życie osobiste, które stara się zebrać do kupy (i naprawdę o wiele łatwiej jest polubić jego prawie-pasierba niż samego Willa), ale poza tym, nic od siebie nie daje. Czytelnik może być tylko pod wrażeniem jego umiejętności dedukcji i logiki – ta naprawdę jest niesamowita, ale poza tym Graham nie ma żadnego charakteru.
Inaczej sprawa ma się z Dolarhydem. Harrisowi widocznie o wiele lepiej idzie kreowanie psychopatów lub bohaterów z zaburzeniami, niż potencjalnie zdrowych psychicznie ludzi. Na kolejnych stronach poznajemy samego Dolarhyde’a lepiej – jego historię z dzieciństwa, bądź co bądź tragiczną i smutną, oraz to, jak odbiło się to na jego życiu oraz mentalności. Harris potrafi zagrać tym bohaterem tak, że kiedy wydaje nam się, że go rozumiemy i zaczynamy myśleć, że mamy przed sobą tylko odrobinę gorszą wersję Lectera – zaskakuje nas zupełnie nowymi faktami, perspektywami i pokazuje postać od innej strony. Względnie opanowany Dolarhyde okazuje się rozchwianym psychicznie mężczyzną z całą masą kompleksów, traum, aż w końcu prawdopodobnie z rozdwojeniem jaźni. Aż ciężko uwierzyć, że jedna osoba może zachowywać się na dwa tak różne sposoby – a jednak, tak bywa i w rzeczywistości. W pewnym momencie złapałam się nawet na tym, że zaczęłam sympatyzować z Dolarhydem i miałam nadzieję, że jego historia zakończy się jeszcze szczęśliwie. To naprawdę niesamowite, jak Harris pięknie potrafi wykreować chory umysł, na tyle umiejętnie, że wobec seryjnego mordercy zaczyna się odczuwać współczucie.
Ogromnym dla mnie minusem jest sam styl pisania Harrisa. Do połowy książki fabuła ciągnie się jak flaki z olejem i momentami trzeba się zmuszać, żeby czytać dalej, albo czytelnik orientuje się, że zaczyna myśleć o czymś kompletnie innym. Wydaje mi się, że jego styl jest kompletnie płaski, pozbawiony jakiejkolwiek głębi, a Harris ma problem z budowaniem napięcia poprzez konstrukcję zdań czy rozdziałów. Napięcie pojawia się, owszem, ale wywołane obrotem spraw fabularnych i wyobraźnią autora.
Mimo wszystko, mniej więcej od połowy książki akcja zaczęła przyspieszać, zaczęło czytać się o wiele przyjemniej – i chociaż nie do końca potrafiłam się połapać, kto jest kim (było to wyjaśniane na początku historii, ale ponieważ była tak tragicznie nużąca, nie byłam w stanie tego zapamiętać), aż nareszcie stwierdzam, że z chęcią sięgnę po następne tytuły Harrisa oraz poznam w końcu lepiej intrygującego Hannibala Lectera, którym zachwycają się miliony. Nawet po kilku epizodycznych wystąpieniach na kartach książki, jego postać wydaje się niesamowicie magnetyczna i intrygująca.


Cytaty warte wyszczególnienia:

— Czy zabicie kogoś, nawet jeśli musisz to zrobić, jest aż tak bolesne?
— Willy, to jedna z najgorszych rzeczy na świecie.

— On jednak ma coś więcej: głęboką empatię i siłę wyobraźni – mówił dalej doktor Bloom. – Potrafi przyjąć twój punkt widzenia, albo mój czy kogokolwiek innego, nawet jeśli go to brzydzi i przeraża. To bardzo niewygodny talent, Jack. Zdolność postrzegania to obosieczny miecz.

Strach bierze się z wyobraźni; to cena, jaką się za nią płaci.

Zielona Machina nie zna litości, nie zna miłosierdzia. To my jesteśmy twórcami takich uczuć. Wytwarzamy je w tych częściach mózgu, które wykształciły się z danego nam pierwotnie przez naturę gadziego móżdżku.

Morderstwo nie istnieje. My wymyślamy morderstwa i tylko nas dotyczy ten problem.

Zastanawiał się, czy w wielkim cielsku ludzkości, w umysłach ludzi zapatrzonych w cywilizację zbędne i występne popędy, które w sobie tłumimy i staramy się kontrolować, i instynktowna świadomość tych właśnie popędów, nie funkcjonują jak wirus, przed którym broni się nasz organizm.
Zastanawiał się, czy odwieczne, najgorsze popędy nie są przypadkiem tym wirusem, który wytwarza szczepionkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonany przez drama queen. Obsługiwane przez usługę Blogger.