Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 grudnia 2021

Outsider - Stephen King

Tytuł: Outsider
Tytuł oryginału: The Outsider
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Pierwsze wydanie: 2018
Liczba stron: 638
Rodzaj: thriller, kryminał, horror

Nie było ani śladu zapachu, który czuła (a przynajmniej wydawało się jej, że czuje) na cmentarzu, ale nie wątpiła, że outsider odwiedził to miejsce jakiś czas po odnalezieniu ciała Amber i Jolene, żeby delektować się rozpaczą pielgrzymujących do tego prowizorycznego sanktuarium jak dobrym starym burgundem. A także podnieceniem tych – wielu ich nie było, ale kilku na pewno się znalazło, tacy zawsze się znajdowali – którzy przyszyli wyobrazić sobie, jak by to było zrobić coś takiego, co spotkało siostry Howard, i słuchać ich krzyków.


Było to moje pierwsze spotkanie w formie pisanej z klasykiem takim, jakim jest King. Do tej pory oglądałam tylko ekranizację jego „Smętarza dla zwierzaków”. „Outsidera” natomiast poleciła mi znajoma osoba i, cóż, postanowiłam zaryzykować. I wcale się nie zawiodłam.
W zalesionym terenie Flint City zostaje odnalezione zmasakrowane ciało małego chłopca, który nie tylko był poturbowany, ale również i zgwałcony, a w dodatku brakowało kilku fragmentów jego ciała, zupełnie jakby morderca nie tylko odgryzł, ale sam je… zjadł. Wszystkie zeznania świadków, dowody oraz odciski palców wskazują na uwielbianego przez miasto, pomocnego trenera – Terry’ego Maitlanda – cieszącym się zgoła innym wizerunkiem w oczach mieszkańców, którzy powierzali mu pod opiekę własne dzieci. Prowadzący sprawę detektyw Ralph Anderson decyduje się na ryzykowny i może nie do końca zgodny z procedurami krok, ale wiedziony niezbitymi dowodami, oraz osobistymi pobudkami decyduje się na aresztowanie sprawcy publicznie, podczas meczu, na oczach niemalże całego miasta. Sprawa jednak zaczyna się komplikować, kiedy okazuje się, iż Terry również ma solidne dowody, a także świadków na to, że w momencie popełnienia zbrodni nie było go we Flint City. A jednak ci, którzy widzieli w tym czasie zakrwawionego mężczyznę, nie zawahali się ani na sekundę, wskazując jego jako sprawcę, który nie tylko miał pomóc małemu chłopcu z rowerem, ale później pokazał się publicznie, nie tylko zalany krwią, ale także porzucający kradzione samochody, którymi uprowadził chłopca. Kiedy sprawa wydaje się beznadziejna i rozpoczyna się przepychanka oraz walka o własny interes, okazuje się, że rozwiązanie znajduje się tam, gdzie zwyczajny człowiek nie pomyślałby, żeby go szukać. Wszechświat jednak faktycznie nie ma końca.
Jeszcze pisząc tę recenzję, nie opuszcza mnie dziwne poczucie zagrożenia, zaszczucia, a przede wszystkim – klimatu, jaki stworzył w książce King. Chociaż historia zaczyna się od klasycznego śledztwa, w dodatku niezwykle interesującego, a także nietypowego już od pierwszych stron, później sprawy przybierają zupełnie inny obrót. Poniekąd żałowałam, że nie pozostaliśmy na poziomie zwykłego kryminału – przestępca podkładający ślady DNA i zmieniający twarze jak rękawiczki wydawałby się materiałem na bardzo dobrego antagonistę – jednak szybko przypomniałam sobie, że przecież czytam Stephena Kinga, który uwielbia wątki paranormalne. I tutaj można się go spodziewać.
Na świecie istnieje bardzo wiele legend o nadprzyrodzonych stworzeniach. Wszyscy znamy wilkołaki, wampiry, coraz lepiej zaprzyjaźniamy się ze strzygami czy południcami – King natomiast sięga po mniej znaną, meksykańską legendę i wykorzystuje nie tylko jej potencjał, ale sam fakt, iż wie o niej zaledwie małe grono osób, oraz naturalne powątpiewanie ludzi w istnienie czegokolwiek więcej niż namacalny świat, z którym stykają się na co dzień. To wręcz niewiarygodne, jak poprzez postać Holly, jedynej, która była w stanie uwierzyć w niemożliwe, sprawa nabiera tempa, tajemnica się wyjaśnia, a na światło dzienne zaczynają wychodzić mroczne sekrety zaszyte w najgłębszych jaskiniach i porzuconych, ciemnych budynkach.
Nie jestem pewna, czy głównego protagonistę – Ralpha Andersona – da się lubić. Od samego początku o wiele bardziej lubiłam oskarżonego Terry’ego Maitlanda… Nie jestem pewna, czy którąkolwiek z postaci da się tutaj darzyć większą lub mniejszą sympatią. Według mnie są wykreowane dobrze, każda ma własne życie, każda ma swój cel, ale żeby którakolwiek wyróżniała się czymś, żeby przypadła do gustu i można jej było z czystym sercem kibicować do końca – nie powiedziałabym. Po prostu protagonistom kibicuje się odrobinę bardziej, antagonistom odrobinę mniej, ale po utracie kilku głównych bohaterów nie odczuwa się wielkiego zawodu, a fakt ten przyjmuje się z większą lub mniejszą obojętnością.
Książkę więc czyta się nie dla bohaterów, ale dla fabuły. King naprawdę doskonale radzi sobie ze stworzeniem klimatu, najpierw zasiewając tajemnicę i rzucając nam kilka sprzecznych faktów, które nie mieszczą nam się w głowie, a dopiero potem delikatnie podsuwa sugestię, że rozwiązanie wcale nie musi być oczywiste, a tym bardziej należące do tego świata. Chociaż, jak na przeciętnego człowieka przystało, Ralph początkowo (i przez bardzo długi czas później) odrzuca tę wizję, King delikatnie pociąga za sznureczki, odsłaniając kolejne sekrety, a przy tym igrając z umysłami czytelników, serwując im kolejną parę sprzecznych, a nawet niewygodnych faktów rodem z koszmarów i horrorów.
Według mnie książka jest świetna i warta przeczytania. Minusem są dla mnie bohaterowie, ale akcja, fabuła, cała intryga, a przede wszystkim – klimat – sprawiają, że czyta się od samego początku z zapartym tchem. Nie pamiętam już, która książka mnie trzymała w napięciu od samego początku i sprawiała, że nie mogłam się doczekać, aż tylko wrócę do czytania, bo chcę się dowiedzieć, co będzie dalej.

Cytaty warte wyszczególnienia:

Ludzie to w gruncie rzeczy zwierzęta, uświadomił sobie. Nawet kiedy umiera ci matka i młodszy braciszek, musisz jeść i wysrywać to, co zjadłeś. Organizm się tego domaga.

Gdy zanika filtr umysłu, razem z nim przepada zdolność postrzegania szerszego obrazu. Nie ma lasu, tylko drzewa. W skrajnym przypadku nie ma nawet drzew. Jest tylko kora.

Wierzę jednak w gwiazdy i nieskończoność wszechświata. To jest owo wielkie Nieznane. Wierzę, że tu, na Ziemi, całe wszechświaty istnieją w każdej garści piasku, bo nieskończoność działa w obie strony. Wierzę, że za każdą myślą, której jestem świadoma, kryje się tuzin innych. Wierzę w moją świadomość i podświadomość, choć nie wiem, co to takiego.

Młyny sprawiedliwości mielą powoli, ale dokładnie i na miałko.

Taka często jest prawda, pomyślał – jak rozmazany krąg światła za chmurami. Czasami przez nie przebija; czasem chmury gęstnieją i światło zupełnie znika.

Pieniądze nie są lekarstwem na smutek, pomyślał Alec, ale pozwalają przeżywać żałobę we własnym komforcie.

Tragedia, jak odra, świnka czy różyczka, jest zaraźliwa. Tym, co ją odróżnia od tych chorób, jest brak szczepionki.

Człowiek robi, co może – czy chodzi o stawianie przewróconych nagrobków, czy o próbę przekonania mężczyzn i kobiet żyjących w dwudziestym pierwszym wieku, że na świecie są potwory, a ich największą siłą jest niechęć racjonalnie myślących ludzi do tego, żeby w nie uwierzyć.

Niesamowite, jak łatwo, będąc w trzewiach ziemi, uwierzyć w coś, co przedtem wydawało się nie tylko niemożliwe, ale wręcz śmiechu warte.

Ludzie są ślepi na wytłumaczenia niezgodne z ich obrazem rzeczywistości.

Sny to nasze połączenie ze światem niewidzialnym, tak uważam.

Ludzie bardzo starzy i bardzo młodzi zawsze widzą najwyraźniej.

Rzeczywistość to cienki lód, po którym jednak większość ludzi ślizga się przez całe życie, ani razu, do samego końca, pod niego nie wpadając.

wtorek, 16 listopada 2021

Czerwony smok - Thomas Harris

Tytuł: Czerwony smok
Tytuł oryginału: Red Dragon
Autor: Thomas Harris
Wydawnictwo: Sonia Draga
Pierwsze wydanie: 1981
Liczba stron: 382
Rodzaj: thriller, kryminał, psychologiczny
Dolarhyde czuł, że Lecter zna to nierealne uczucie wobec ludzi, którzy umierają, by pomóc w spełnieniu celu. On wie, że ofiary nie są cielesne; są światłem i powietrzem, kolorem i rytmicznymi dźwiękami, które urywają się, gdy zachodzi Przemiana. Jak pękające baloniki. Lecter wie też z pewnością, że są oni niezmiernie ważni dla dokonania Przemiany, daleko ważniejsi niż życie, o które błagają, pełzając.
Dolarhyde znosił ich krzyki ze zrozumieniem, jak rzeźbiarz znosi kamienny pył wydobywający się spod dłuta.
Lecter był w stanie zrozumieć, że krew i oddech są tylko elementami Przemiany, podsycającymi jej blask.

Spędzający wolne chwile na emeryturze Will Graham spotyka się z niespodziewaną prośbą o powrót do służby. Od jakiegoś czasu w okolicach grasuje seryjny morderca, który zabił już dwie rodziny. Popełniane przez niego zbrodnie są bardzo charakterystyczne, głównie przez niespotykaną liczbę ugryzień na ciele ofiary. Will Graham, który dzięki swojej wyjątkowości potrafi wniknąć w umysł zabójcy, zrozumieć go oraz przewidywać następne kroki, przejmuje sprawę Zębowej Wróżki, jak został określony morderca, a do pomocy wykorzysta ostatnią osobę, z którą chciałby się kontaktować – schwytanego wcześniej, szalenie niebezpiecznego i inteligentnego Hannibala Lectera.
Jeśli ktoś zabiera się za czytanie tej książki z myślą, że będzie mógł poznać lepiej osławionego na ekranach Lectera, to czeka go solidne rozczarowanie, bowiem Hannibal jest tutaj postacią drugo, a może nawet i trzecioplanową. Na pierwszy plan wysuwają się przede wszystkim Will Graham, który stara się ująć seryjnego mordercę, oraz Francis Dolarhyde, okrzyknięty przez prasę i policję tytułem Zębowej Wróżki, chociaż sam woli określać się mianem Czerwonego Smoka. Harris nie próbuje tutaj budować tajemnicy wokół tego, kto zabił, dość szybko historia przeskakuje z perspektywy Grahama na Dolarhyde’a. I… ciężko powiedzieć cokolwiek o obu tych bohaterach – więc zacznijmy może po kolei.
Sam Will Graham wydaje mi się strasznie nijaką postacią. Może poza faktem, że jest naprawdę inteligentny, przebiegły i zna się na swojej pracy, to nie ma dosłownie żadnego charakteru, niczego, co by sprawiło, że czytelnik w jakiś sposób go polubi. Nie potrafię wydobyć żadnego zestawienia cech, który by do niego pasował – Will Graham po prostu istnieje. Egzystuje, jest, prowadzi całą historię, gdzieś w tle ma swoje życie osobiste, które stara się zebrać do kupy (i naprawdę o wiele łatwiej jest polubić jego prawie-pasierba niż samego Willa), ale poza tym, nic od siebie nie daje. Czytelnik może być tylko pod wrażeniem jego umiejętności dedukcji i logiki – ta naprawdę jest niesamowita, ale poza tym Graham nie ma żadnego charakteru.
Inaczej sprawa ma się z Dolarhydem. Harrisowi widocznie o wiele lepiej idzie kreowanie psychopatów lub bohaterów z zaburzeniami, niż potencjalnie zdrowych psychicznie ludzi. Na kolejnych stronach poznajemy samego Dolarhyde’a lepiej – jego historię z dzieciństwa, bądź co bądź tragiczną i smutną, oraz to, jak odbiło się to na jego życiu oraz mentalności. Harris potrafi zagrać tym bohaterem tak, że kiedy wydaje nam się, że go rozumiemy i zaczynamy myśleć, że mamy przed sobą tylko odrobinę gorszą wersję Lectera – zaskakuje nas zupełnie nowymi faktami, perspektywami i pokazuje postać od innej strony. Względnie opanowany Dolarhyde okazuje się rozchwianym psychicznie mężczyzną z całą masą kompleksów, traum, aż w końcu prawdopodobnie z rozdwojeniem jaźni. Aż ciężko uwierzyć, że jedna osoba może zachowywać się na dwa tak różne sposoby – a jednak, tak bywa i w rzeczywistości. W pewnym momencie złapałam się nawet na tym, że zaczęłam sympatyzować z Dolarhydem i miałam nadzieję, że jego historia zakończy się jeszcze szczęśliwie. To naprawdę niesamowite, jak Harris pięknie potrafi wykreować chory umysł, na tyle umiejętnie, że wobec seryjnego mordercy zaczyna się odczuwać współczucie.
Ogromnym dla mnie minusem jest sam styl pisania Harrisa. Do połowy książki fabuła ciągnie się jak flaki z olejem i momentami trzeba się zmuszać, żeby czytać dalej, albo czytelnik orientuje się, że zaczyna myśleć o czymś kompletnie innym. Wydaje mi się, że jego styl jest kompletnie płaski, pozbawiony jakiejkolwiek głębi, a Harris ma problem z budowaniem napięcia poprzez konstrukcję zdań czy rozdziałów. Napięcie pojawia się, owszem, ale wywołane obrotem spraw fabularnych i wyobraźnią autora.
Mimo wszystko, mniej więcej od połowy książki akcja zaczęła przyspieszać, zaczęło czytać się o wiele przyjemniej – i chociaż nie do końca potrafiłam się połapać, kto jest kim (było to wyjaśniane na początku historii, ale ponieważ była tak tragicznie nużąca, nie byłam w stanie tego zapamiętać), aż nareszcie stwierdzam, że z chęcią sięgnę po następne tytuły Harrisa oraz poznam w końcu lepiej intrygującego Hannibala Lectera, którym zachwycają się miliony. Nawet po kilku epizodycznych wystąpieniach na kartach książki, jego postać wydaje się niesamowicie magnetyczna i intrygująca.


Cytaty warte wyszczególnienia:

— Czy zabicie kogoś, nawet jeśli musisz to zrobić, jest aż tak bolesne?
— Willy, to jedna z najgorszych rzeczy na świecie.

— On jednak ma coś więcej: głęboką empatię i siłę wyobraźni – mówił dalej doktor Bloom. – Potrafi przyjąć twój punkt widzenia, albo mój czy kogokolwiek innego, nawet jeśli go to brzydzi i przeraża. To bardzo niewygodny talent, Jack. Zdolność postrzegania to obosieczny miecz.

Strach bierze się z wyobraźni; to cena, jaką się za nią płaci.

Zielona Machina nie zna litości, nie zna miłosierdzia. To my jesteśmy twórcami takich uczuć. Wytwarzamy je w tych częściach mózgu, które wykształciły się z danego nam pierwotnie przez naturę gadziego móżdżku.

Morderstwo nie istnieje. My wymyślamy morderstwa i tylko nas dotyczy ten problem.

Zastanawiał się, czy w wielkim cielsku ludzkości, w umysłach ludzi zapatrzonych w cywilizację zbędne i występne popędy, które w sobie tłumimy i staramy się kontrolować, i instynktowna świadomość tych właśnie popędów, nie funkcjonują jak wirus, przed którym broni się nasz organizm.
Zastanawiał się, czy odwieczne, najgorsze popędy nie są przypadkiem tym wirusem, który wytwarza szczepionkę.

piątek, 19 marca 2021

Czwarta małpa - J. D. Barker

Tytuł: Czwarta małpa
Tytuł oryginału: The fourth monkey
Autor: J. D. Barker
Wydawnictwo: Czarna Owca
Pierwsze wydanie: 2017 / w Polsce: 2018
Liczba stron: 432
Cykl: Sam Porter
Rodzaj: kryminał
— Efektowne zakończenie życia seryjnego zabójcy – rzucił cicho Porter.
— Ci naprawdę sprytni, którym udaje się tak długo wymykać policji, w końcu chcą, żeby ludzie ich poznali. Pragną uznania dla swoich dokonań. Gdybyś był #4MK, chciałbyś umrzeć ze świadomością, że świat nie wie, kim byłeś? – Watson pokręcił głową. – Jasne, że nie. I jeśli nie dawałeś się złapać tak długo, chciałbyś wykrzyczeć swoje imię z dachu. Nic mu nie możemy zrobić, a on zapisze się na kartach historii.
Porter wiedział, że dzieciak się nie mylił.

Sam Porter, policjant z wydziału zabójstw, zostaje niespodziewanie wezwany do wypadku potrącenia pieszego przez autobus. I chociaż pozornie zdawałoby się, że nie jest to sprawa, którą powinien się interesować – wszystko zmienia się w momencie, w którym przy mężczyźnie znaleziona zostaje biała paczka przewiązana czarnym sznureczkiem, w której znajduje się ludzkie ucho. Wtedy jasnym staje się, że policja nie ma do czynienia ze zwykłą ofiarą śmiertelną – a z Zabójcą Czwartej Małpy. Wygląda na to, że walczący z rakiem mężczyzna postanowił zakończyć swoje życie na własnych warunkach. Jednak nie zmienia to faktu, że gdzieś uwięziona jest dziewczyna, którą #4MK porwał przed wypadkiem. Zaczyna się wyścig z czasem, w której Porter wraz z grupą detektywów stara się przejrzeć przebiegły umysł zabójcy, który umykał im już od pięciu lat, i dotrzeć do dziewczyny, zanim umrze z wycieńczenia i odwodnienia. Sprawa jednak zdaje się bardziej skomplikowana niż się wydawała – a policja po raz kolejny daje się wciągnąć w dokładnie przemyślaną grę stworzoną przez Czwartą Małpę.
Tak naprawdę ciężko mi powiedzieć coś konkretnego o tej książce. Nie dlatego, że jest zła – wręcz przeciwnie, im dalej w nią brnęłam, tym bardziej byłam pod wrażeniem, jak autor wszystko zaplanował i zaskakiwał mnie na każdym kroku – ale dlatego, że jest ona w pewnym sensie… nudna. A raczej to styl pisania autora wprowadza strasznie senny nastrój do całej intrygi. A szkoda. Bo fabuła mogłaby zaliczać się do jednej z najlepszych, gdyby nie to, że ta ciągła senność nadaje się idealnie do czytania do poduszki i zaledwie przez kilkadziesiąt ostatnich stron pojawił się przebłysk, w którym naprawdę byłam zaciekawiona i nie mogłam się oderwać od książki. Drugim minusem jest pozbawiony charakteru główny bohater. Jest przedstawiony tak nijako, że nie potrafię zdefiniować dokładnie, jaki on jest. Jedyną jego szczególną jest dla mnie to, że stracił żonę i nie może się z tym pogodzić – jest to pokazane bardzo dokładnie i jestem w stanie uwierzyć w jego żal. Niestety, nie potrafię uwierzyć autorowi w to, że Sam Porter jest błyskotliwy i był w stanie jako jedyny z zespołu połączyć kropki pozostawione przez zabójcę, bo… jedyne, co robi, to chodzi z miejsca na miejsce i czyta pamiętnik. Całe śledztwo toczy się jakby w tle, a uwagę bardziej przyciągają dwa inne wątki – pamiętnika zabójcy, który znaleziony został przez potrąconym mężczyźnie i opisuje dzieciństwo #4MK, oraz desperacka próba przeżycia porwanej dziewczyny – Emory Connors. Ale po kolei.
Na temat Sama Portera już się wypowiedziałam i uznam ten temat za zamknięty – nie wiąże się z nim dosłownie nic interesującego. Postacią, która najbardziej zaintrygowała mnie w całej książce, jest zabójca oraz jego wspomnienia z dzieciństwa. Już na samym początku powiedziane jest, iż posiada on bardzo wysoki iloraz inteligencji. Czytelnik spodziewa się raczej jakiegoś psychopaty, przebiegłego, znającego doskonale ludzi, lecz nieczułego na emocje i zawsze będącego o krok przed. Po zapoznaniu się z treścią, jestem w stanie powiedzieć, że ta postać odbiega dalece od osobowości psychopatycznej, a na sposób postrzegania świata wpłynęło na niego wychowanie wyniesione z rodzinnego domu, oraz nauki zaszczepione przez ojca. Pokazany jest bardzo długi proces stawania się #4MK i uczenia się na własnych błędach. Nie jest on postacią idealną – popełnia błędy i zdarzają się sytuacje, które go zaskakują, lecz wcale nie odbierają mu one inteligencji i przebiegłości, raczej sprawiają, iż postać wydaje się jeszcze bardziej ludzka i prawdziwa, i jestem w stanie uwierzyć, że przez pięć lat wodził policję za nos do tego stopnia, że przez ten czas nie wpadli na jego trop ani nie wiedzieli nawet, jak wygląda.
Drugą postacią wartą uwagi jest Emory Connors – zaledwie piętnastolatka, która zostaje porwana przez Zabójcę Czwartej Małpy i która przez ten cały czas stara się walczyć o przetrwanie. Chociaż nie miała zbyt wielkiego pola do popisu, jej perspektywa jest przedstawiona tak interesująco, że czytelnik naprawdę chce śledzić jej losy i jej walkę, oraz paniczny strach zaczynający przeradzać się w szaleństwo i rozmowę z głosem we własnej głowie – głosem, który z czasem zaczyna stawać się zdradziecki.
Interesujący są dla mnie także rodzice Zabójcy Czwartej Małpy, którzy tworzą dość niespotykany duet pełen nienagannych manier – choć jest to tylko przykrywka dla twardych zasad, których złamanie karane jest bardzo boleśnie, niejednokrotnie poprzez przelew krwi. Zaskoczyło mnie powiązanie Emory Connors z zabójcą i jego motywem wycelowanym w ojca dziewczyny. Zachwycił mnie także fakt, że tak marne poszlaki jak para niepasujących butów, siedemdziesiąt pięć centów w kieszeni ofiary, kwit z pralni oraz zegarek mogą stanowić jednocześnie tak ważne elementy układanki, że ich zlekceważenie skończyć mogłoby się naprawdę tragicznie w skutkach.
Chociaż sam główny bohater mnie nie urzekł, a styl pisania autora raczej usypiał, uważam książkę za bardzo dobrą i chętnie sięgnę po kolejne części cyklu, z nadzieją, że J.D.Barker zaskoczy mnie jeszcze nie raz.

Cytaty warte wyszczególnienia:

Czasami życie wchodzi nam w drogę, wie pan? Niekiedy trzeba zrobić coś dla większego dobra.

Kobiety zdawały się mieć bezkresne zasoby łez. Zalewały się łzami z taką łatwością, pod wpływem najsłabszej emocji. Z mężczyznami tak nie było. Rzadko płakali, przynajmniej z powodu emocji. W ich wypadku wyzwalaczem był ból; to on odkręcał kurek do końca. Kobiety doskonale radziły sobie z bólem, ale nie z emocjami. Mężczyźni radzili sobie z emocjami, ale nie z bólem. Różnice były niekiedy subtelne, niemniej istniały.

Jeśli ktoś zobaczy lub usłyszy coś złego, niewiele może z tym począć. Jeżeli ktoś powie coś złego, jest za to odpowiedzialny, ale kiedy zrobi coś złego… gdy dopuści się złego czynu, nie ma miejsca na przebaczenie.

I szczury wcale nie roznoszą wścieklizny. W Stanach jeszcze nigdy nie odnotowano przypadku zarażenia się wścieklizną wskutek ugryzienia przez szczura. To mit. Dzięki niemu lepiej się czujemy, kiedy je zabijamy. Wyobrażasz sobie, jakie brudne byłoby to miasto, gdyby szczury nie zjadały śmieci? Jeśli pytałbyś mnie o zdanie, prawdziwą plagą są ludzie. To oni robią takie rzeczy.

Kiedy ktoś jest w opałach, spodziewa się, że ktoś mający władzę mu pomoże. I czeka na to. Prawdopodobnie bierze się to stąd, że tak się dzieje w filmach i telewizji. W ostatniej chwili zawsze pojawia się bohater, udaremnia popełnienie przestępstwa i ratuje ofiary od pewnej śmierci, gdy wszystkie inne opcje się wyczerpały. Potem pojawiają się łzy, być może uścisk, następnie przerwa na reklamy i program się kończy. W rzeczywistości to tak nie wygląda.

W realnym życiu tylko ty możesz ocalić samego siebie.

Czasami lepiej nie być najbystrzejszym w grupie. Niektórzy ludzie boją się bystrych osób. Jeżeli zniżysz się do ich poziomu, zaakceptują cię. Życie jest łatwiejsze, kiedy wtapiasz się w tłum.

Co to za życie, jeżeli nie możesz być sobą w obecności przyjaciół i rodziny?

Żadne boże stworzenie nie lubi być w niewoli. Nie ma znaczenia, czy jest to robak, gryzoń, czy najsilniejszy z ludzi. Nawet jeśli zamkniesz żywą istotę w klatce pełnej jej ulubionego pożywienia i dasz jej wygodne miejsce do odpoczynku, będzie chciała się uwolnić.

Dorośli rzadko kiedy przyjmują pomoc ze strony dzieciaków. Wielu z nich w ogóle ich nie zauważa. Dzieci gubią się na tle życia, podobnie jak zwierzęta i starzy ludzie.

Młodzi ludzie zaczynają jako niewidzialni i powoli nabierają kształtów, coraz solidniejszych po przekroczeniu dziesiątego roku życia, by w końcu wkroczyć w spektrum widzialne. Pyk! Pewnego dnia się pojawiasz i ludzie zwracają na cibie uwagę, widzą cię.

Kiedy rodzą się dzieci, życie przestaje się kręcić wokół ciebie i kręci się wyłącznie wokół nich. Jesteś gotów zrobić dla nich wszystko.

Dobrze jest stawiać przed sobą wyzwania, nie sądzisz?
Szablon wykonany przez drama queen. Obsługiwane przez usługę Blogger.