sobota, 20 lutego 2021

Księżniczka z lodu - Camilla Läckberg

Tytuł: Księżniczka z lodu
Tytuł oryginału: Isprinsessan
Autor: Camilla Läckberg
Wydawnictwo: Czarna Owca
Pierwsze wydanie: 2003 / w Polsce: 2019
Liczba stron: 424
Cykl: Saga o Fjällbace
Rodzaj: kryminał, literatura obyczajowa
Dom był pusty, opuszczony. Ze wszystkich kątów wiało chłodem. W wannie utworzyła się cienka warstewka lodu. Ciało nabierało sinawej barwy.
Przywodziła mu na myśl księżniczkę. Księżniczkę z lodu.
Właściwie nie czuł zimna, choć siedział na podłodze. Wyciągnął rękę i lekko jej dotknął.
Krew na przegubach dawno zastygła.
Przepełniała go miłość do niej, najsilniejsza niż kiedykolwiek. Pogłaskał ją po ramieniu, jakby chciał dotknąć duszy, która opuściła już ciało.
Odchodząc, nie obejrzał się za siebie. Nie było to „żegnaj”, lecz „do zobaczenia”.

Kiedy w sennym i spokojnym szwedzkim miasteczku Fjällbacka zostaje znaleziona w wannie martwa Alexandra Wijkner, staje się natychmiastową sensacją. Chociaż wszystko wskazuje na to, że popełniła samobójstwo, jej matka nie chce w to uwierzyć. Prosi jej dawną przyjaciółkę z dzieciństwa, Erikę Falck, która jako jedna z pierwszych znalazła ciało dziewczyny, aby napisała o niej wspomnienie do gazety – i przy tym dowiedziała się czegoś więcej na temat okoliczności jej śmierci. Dość szybko wychodzi na jaw, iż Alexandra została zamordowana, a w sprawę angażuje się także funkcjonariusz lokalnej policji – Patrik Hedström, kolega ze szkolnych czasów Eriki. I chociaż przez bardzo długi czas dochodzenie zdaje się stać w miejscu, z czasem zaczynają wychodzić mroczne tajemnice, które zostały wcześniej przemilczane.
Tak naprawdę nie wiem, co powiedzieć o tej książce. Kupiłam ją, zachęcona pochwałami sypiącymi się wobec szwedzkich kryminałów, a opis autorki szumnie wybrzmiewający z okładki „jedna z najciekawszych szwedzkich pisarek, uznawana za mistrzynię skandynawskiego kryminału” potwierdził, że mój wybór będzie słuszny. Z jakiegoś powodu ciągle odkładałam zabranie się za tę książkę „na później”, a kiedy w końcu się do niej zebrałam, zrozumiałam, że moje własne przeczucia jednak były słuszne.
Przebrnięcie przez ponad połowę tej książki było istną drogą przez mękę. Czułam się tak, jakbym czytała szkolną lekturę, tylko trochę ciekawszą, gdzie po kilku zdaniach łapię się, że patrzenie w ścianę jest bardziej interesujące od śledzenia kolejnych losów bohaterów. Mimo to chciałam dać autorce szansę, że rozkręci jeszcze fabułę, ale po pewnym czasie straciłam już na to nadzieję. Pierwsze trzysta stron było istnym crescendo frustracji i zastanawianiem się, czy czytanie tej książki w ogóle ma sens. Każde kolejne zdanie, strona i rozdział zdawały się obniżać moją ocenę wobec niej – od szóstki spadła wręcz aż do trójki. I tak naprawdę dopiero ostatnie sto dwadzieścia stron uratowało tę książkę na tyle, że moje wrażenie pozostało w okolicach czwórki. Na dziesięć punktów.
Zacznijmy od tego, że już sam dziwny podział na rozdziały sprawia, że czytelnik gubi poczucie czasu. Kiedy fabuła dzieje się przez jakieś cztery tygodnie, ja czułam się tak, jakby akcja trwała co najmniej przez trzy miesiące albo i dłużej. Moim zdaniem ten pomysł był kompletnie nietrafiony, a brak jakiegokolwiek większego odgrodzenia pomiędzy perspektywami kilku postaci dodatkowo wprowadzał bałagan.
Główna bohaterka jest po prostu nijaka. Aż do samego końca nie jestem w stanie określić, jaka ona jest, poza tym, że jest pisarką. I chciałaby mieć kanapę jak dawna, zamordowana koleżanka. I przytyła trzy kilogramy. Takie przemyślenia, szczególnie w domu zamordowanej przyjaciółki, są tak bardzo nie na miejscu, że stały się wręcz jedynymi momentami, kiedy patrzyłam na to wszystko z niedowierzaniem. Niektóre z postaci pobocznych także są skrajnie przerysowane, jak choćby komendant policji, który zajada się ciasteczkami, podszczypuje sekretarki po pośladkach i czeka na podanie mu rozwiązania na tacy. I nie krytykuję tutaj samego zamysłu postaci, nie twierdzę, że taka nie mogłaby istnieć – lecz tutaj jest ona przedstawiona tak karykaturalnie, że staje się wręcz nierealna. Niespójną postacią pod względem charakteru jest także mąż siostry Eriki, Lucas, który opisywany jest jako opanowany i chłodno kalkulujący, chociaż sadystyczny – a bohaterka przechytrza go z marszu, wedle kaprysu, i on nic nie jest w stanie zrobić poza staniem i patrzeniem się niczym bezradne dziecko, aż bohaterka skończy swoją szopkę. Nawet nie czeka na dobry moment, żeby odbić piłeczkę i nie stara się nic zrobić – po wszystkim reaguje agresją i molestowaniem, którego wątek wcale nie wraca, a Erika nie ma po nim żadnej traumy, ani nie wspomina o nim siostrze, gdy ma okazję. Bo ma. Jakby zupełnie nic się nie stało.
Najlepiej wykreowaną postacią jest dla mnie Patryk, i to on dla mnie mógłby być głównym bohaterem całej książki, nie Erika. Chociaż jest obrazem szablonowego skauta, pomocny i zawsze dobry, to broni się w powieści. Autorka co prawda próbowała wmówić kilka razy czytelnikom, że potrafi być on także groźny, ale jakoś nigdy w żaden sposób tego nie zademonstrowała.
Zwróciłam też uwagę na okropny styl pisania pani Läckberg, który mi kojarzy się z dukaniem albo z pisaniem „od linijki”. Dla przykładu:

Erika odłożyła sztućce. Próbowała uszeregować w myślach wrażenia w takim porządku, w jakim mogłaby je przedstawić Patrikowi. Opowiedziała mu, czego się dowiedziała, a także o swoich wrażeniach dotyczących osób z otoczenia Alex. Patrik słuchał bardzo uważnie, chociaż jednocześnie sprzątał ze stołu przystawki i podawał gorące danie. Od czasu do czasu rzucał jakieś pytania. Zdziwił się, że Erika w tak krótkim czasie zebrała tyle informacji. Dzięki nim i temu, co wcześniej wiedział o Alex, ofiara morderstwa stała się dla niego postacią mającą twarz i osobowość.

Krótkie zdania, w większości przypadków niczego nie wnoszące do całej fabuły, które towarzyszą czytelnikowi przez całe trzysta stron książki. Momentami miałam wrażenie, że niektóre opowiadania pisane hobbystycznie do szuflady są zdecydowanie bardziej profesjonalne – mają dobrze wykreowane postacie, są napisane dobrym stylem i dobrze oddają czas, a przede wszystkim – bohaterowie odczuwają jakiekolwiek emocje i czuć je poprzez opisy narratora. Tego nie znalazłam niestety w „Księżniczce z lodu”, a bardzo mi tego brakowało. Książka pozbawiona jest jakichkolwiek przeżyć, refleksji bardziej skomplikowanych niż „przytyłam trzy kilogramy, nie zrobię wrażenia na facecie”, emocji, a także dobrze rozbudowanych i przemyślanych bohaterów. Raz czy dwa zdarzyło się nawet autorce skorzystać z rozwiązania niemalże „Deus ex machina”, gdzie odpowiedź musiała przynieść zupełnie nowa postać, kompletnie niewspomniana wcześniej na kartach książki. Momentami miałam wrażenie, że autorka bardzo chciała stworzyć kryminał, ale nigdy nie miała żadnego w ręce, i ostatecznie wyszła jej powieść bardziej obyczajowa z dużą dozą romansu, a sprawa morderstwa rozwiązywana była tak „przy okazji”.
Dopiero ostatnie sto dwadzieścia stron to tak naprawdę akcja dotycząca sprawy i wtedy książkę zaczyna się czytać naprawdę przyjemnie. Nie wiem, czy autorka nabrała już wtedy wprawy, czy też może skończyły jej się pomysły na rozwlekanie wątków obyczajowych, w każdym razie – końcówka zaskoczyła mnie w dwóch elementach. Chociaż część fabuły i wątków dało się odgadnąć niemal od razu, tak ostateczne wskazanie sprawcy mnie zaskoczyło.
Nie jestem pewna, czy chcę dać jeszcze szansę pani Läckberg. Jeżeli następne części sagi byłyby napisane w podobnym stylu i klimacie jak ostatnia jedna czwarta książki, pewnie chętnie bym się zapoznała z jej treścią. Jednakże taka przewaga wątków obyczajowych i romansów nad prawdziwą sprawą kryminalną przy tak źle zbudowanych charakterach postaci i kulejącym śledztwie prowadzonym „na intuicję” jest nie na mój gust. Być może miałam zbyt wielkie oczekiwania odnośnie autorki po tak szumnych opisach i reklamach, ale póki co „Księżniczka z lodu” okazała się dla mnie wielkim rozczarowaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonany przez drama queen. Obsługiwane przez usługę Blogger.