środa, 10 marca 2021

Nie krzycz - Marcel Moss

Tytuł: Nie krzycz
Język oryginału: polski
Autor: Marcel Moss
Wydawnictwo: Filia
Pierwsze wydanie: 2020
Liczba stron: 352
Cykl: Trylogia hejterska
Rodzaj: thriller, kryminał, literatura psychologiczna

— Pobudka, śmieciu!
Stawiam stopę na zimnej posadzce i patrzę z góry na ukrytą w mroku postać. W pomieszczeniu pali się tylko jedna żarówka. Nawet śmieć nie zasłużył na to, by przesiadywać godzinami w egipskich ciemnościach. Teraz siedzi skulony w kącie i drapie się po wychudzonym udzie, które wczoraj przyjęło kilkadziesiąt udeżeń pasem. Nie patrzy w moją stronę. Myśli, że kontakt wzrokowy może mnie sprowokować, jak psa. Nie rozumie, że na ostrożność jest już za późno. Miarka dawno się przebrała.

Recenzja może zawierać spoilery
Przez zaciągnięte przez byłego męża długi oraz nasilającą się trudną sytuację rynkową spowodowaną pandemią koronawirusa, Anita, przyjaciółka Ewy, zostaje bez pracy i kończą jej się ostatnie oszczędności. W tym czasie właściciel mieszkania, które wynajmuje, postanawia akurat podnieść jej czynsz ze względu na „trudną sytuację”. Pogrążona w długach i pełna desperacji kobieta zaczyna poszukiwanie pracy, lecz nie dostaje żadnej odpowiedzi – aż w końcu dostaje dziwną propozycję od ręki, dzięki której może zarobić tysiące i odbić się wreszcie z dna – wystarczy, że zostanie zawodowym hejterem, plującym jadem w Internecie w tę stronę, która zostanie opłacona. Tymczasem paranoja Ewy zdaje się narastać i nie może pozbyć się obsesyjnych myśli, że wszystkie jej zbrodnie wkrótce wyjdą na jaw i to tylko kwestia czasu, kiedy policja połączy ją z dwoma dziwnymi zaginięciami. Aby się wybielić, wysyła w imieniu Martyny wiadomość do Michała – wiadomość, która może zmienić całkowicie jego życie i sprawić, że uwolni się nareszcie od wiecznej tyranii swojej żony.
Przyznając wprost i szczerze – po ocenach i opiniach tej książki miałam wobec niej duże oczekiwania. I być może dlatego bardzo się na niej zawiodłam.
W tej recenzji chciałabym zrobić podsumowanie całej „Trylogii Hejterskiej”. A skoro znamy już całą historię, mogę pozwolić sobie na rzucenie pełnego światła na przedstawienia niektórych problemów – i nie wykluczam, że w trakcie moich rozważań mogą pojawić się spoilery.
Zacznę może od samego początku, czyli od tytułu cyklu „Trylogia Hejterska”. Jeśli autor chciał zwrócić uwagę na hejt przelewający się w Internecie, zrobił to w dość nieudolny sposób, bo tak naprawdę dopiero w ostatniej części, i to też nie za bardzo. Oczywiście, każdy rozdział poprzedzony jest hejterskim komentarzem odnoszącym się do wydarzeń z rozdziału – i o ile na początku ten pomysł był dość ciekawy, tak później okazał się strzałem w kolano, bo wystarczyło przeczytać ten komentarz, żeby odgadnąć, co stanie się w dalszej części rozdziału. Sam fakt hejtu w sieci przewija się w dwóch pierwszych częściach gdzieś w tle. Dopiero kiedy Anita dostaje pracę jako zawodowa hejterka, dowiadujemy się czegoś więcej na jej temat – że istnieją takie instytucje, że są ludzie, którzy faktycznie na tym zarabiają, i że takie narzędzie może służyć jako anty-promocja firmy lub osoby. Oraz, że taki hejterski komentarz ma ogromną siłę przebicia. Oraz, że wystarczy tylko chwila nieuwagi, a jakiś wystarczająco zawzięty w sobie natręt będzie w stanie wytropić nas w sieci i dowiedzieć się o nas wszystkiego – włącznie z adresem zamieszkania. Jest to ładne nakreślenie, że w Internecie nikt tak naprawdę nie jest anonimowy, choć mógłby założyć nawet tysiąc fałszywych kont i podawać się za zupełnie inne osoby, i ma to swoje dobre i złe strony. Złe – bo tak naprawdę pojęcie prywatności nie istnieje. I dobre – bo tak naprawdę pojęcie prywatności nie istnieje. Możemy tak stać się ofiarami prześladowania, jak i dzięki Internetowi znaleźć przestępcę. Przychodzi mi na myśl sprawa Luci Magnotty, podczas której internauci namierzyli chłopaka dzięki wyłapanym szczegółom z nagrań i zdjęć zrobionych klatka po klatce. Jednak nadal wydaje mi się, że potencjał do opowiedzenia o problemie hejtu jest zupełnie niewyczerpany, a zaledwie ruszony. Był ładną, chwytliwą nazwą, ale żeby poruszał coś więcej – tego nie jestem w stanie powiedzieć.
Mam też poważne zastrzeżenia co do kreacji postaci i konsekwencji ich prowadzenia. Zacznę chyba od, moim zdaniem, najlepszej – czyli od Agaty.
Agata jest sadystką, której nienawidzi się od pierwszych stron. Jest zdolna do wszystkiego. Gnębi swojego męża dla własnej przyjemności i krok po kroku odbiera mu prawo do człowieczeństwa. Zaczynając od wyrzucenia go z sypialni, przechodząc przez zabranianie mu kąpieli w wannie – odświeżyć się mógł jedynie na macie przy umywalce – następnie zmuszając go do mieszkania na strychu, zabronienia mu wychodzenia z pokoju bez pozwolenia żony, doprowadzenia do utraty pracy i zabronienia mu poszukania następnej, odebrania mu telefonu i innych środków komunikacji, aż po uwięzienie w piwnicy, bicie, wydzielanie porcji jedzenia i ustawienie wiaderek w kącie w ramach toalety. Jednak w oczach społeczeństwa jest doskonałą osobą, która jest prawdziwym skarbem w rodzinie – która dba i kocha swojego męża, jest wspierająca dla swoich teściów, oraz osiąga bardzo wiele sukcesów w sferze zawodowej. Nikt nie wierzy Michałowi, że tak doskonała istotka może być katem, i że to Michał w tym wszystkim jest ofiarą. Moim zdaniem postać Agaty jest poprowadzona w całej trylogii najlepiej. Na początku czytelnik zastanawia się, jak taki potwór może w ogóle istnieć w świecie, jak to jest możliwe, że tak zgrabnie manipuluje ludźmi, aby tańczyli jak im zagra. Dopiero z czasem zaczyna się poznawać historię Agaty od wczesnego dzieciństwa. I na samym początku „Agata z teraźniejszości” i „Agata z przeszłości” wydają się zupełnie różnymi osobami. Kiedy nienawidzi się tą pierwszą, tej drugiej się współczuje – i tym bardziej z zapartym tchem czeka się na rozwój zdarzeń. Jest to najbardziej konsekwentnie poprowadzona postać i najbardziej logicznie wypracowany schemat myślowy. Ponieważ mężczyźni zabrali jej wszystko – włącznie z marzeniami, wolnością, ukochanymi osobami, aż do godności i własnej wartości, Agata zaczęła nimi gardzić. Autor ukazał, że pod przykrywką idealności kryje się tak naprawdę złamana osoba, która tylko poprzez gnębienie i uzależnienie od siebie drugiej osoby może poczuć się wartościowa. Jest to tragedia osoby, której życie nie szczędziło razów, lecz mimo wszystko ona postanowiła nie poddać się, a walczyć i stać się zupełnie niezależna.
Skoro o Agacie była mowa, to dobry moment, aby poruszyć postać Michała, która według mnie jest dość… dziwna i sprzeczna. Przypuszczam, że autor próbował wykreować go na ofiarę syndromu sztokholmskiego – z tym, że nie do końca udało mu się dobrze ująć tę przypadłość. Michał nienawidzi Agaty za to, co mu zrobiła, nie rozumie jej, uważa ją za swojego wroga i stara się jej za wszelką cenę pozbyć, nie ma tu żadnego cienia sympatii wobec niej. Natomiast kiedy role się odwracają, postanawia się na niej zemścić – nadal nie uważam tego jako wyraz sympatii do niej ani postawienie się na jej miejscu. Michał nie miał nadziei, że Agata się zmieni, nie ufał jej i nawet tak zwane „miodowe miesiące” występujące podczas sytuacji przemocowych nie sprawiały, że zaczynał wierzyć, że wszystko będzie dobrze. A jeśli zaczynał, to bardzo szybko tracił tę nadzieję i nawet nie próbował tłumaczyć swojej żony, jawnie przed sobą nazywał ją potworem. Nadal nie jest dla mnie jasne, co takiego zaszło w jego głowie, że nagle się od niej uzależnił i stwierdził, że jest taki sam, jak ona. Być może autor chciał dobrze, ale mu nie wyszło, nie przekonał mnie do tego, że Michał nagle wpadł w syndrom sztokholmski. Tak samo zakończenie całej trylogii jest według mnie strasznie okrutne i niesprawiedliwe, i niejako gloryfikuje tę toksyczną relację. Podejście Michała i Agaty do całeg związu na zasadzie „hihihi, jesteśmy takie krejzolki” zdecydowanie nie jest odpowiednim odniesieniem do problemu sadyzmu i przemocy domowej. Może gdyby byli nastolatkami i właśnie wypalali skręta za plecami rodziców. Ale nie w sytuacji tak patologicznej. Można to też tłumaczyć, że skoro nikt Michałowi nie uwierzył, że jest bity i poniżany, sytuacja go zmusiła do takiego przystosowania się, ale to nadal nie jest przekonująca przemiana. Ogromnym zarzutem jest dla mnie też fakt, że Michał nie zareagował w żaden sposób na wieść o tym, że Martyna – osoba, z którą wiązał spore nadzieje, z którą łączyła go emocjonalna więź – nie żyje. Ale to nie jest jedyne moje zastrzeżenie do braku jakiegokolwiek ludzkiego odruchu wobec nagłych i trudnych wydarzeń. Ale o tym później.
Dość świeżą bohaterką w serii jest Anita, która pojawia się dopiero w drugiej części trylogii, jako postać drugoplanowa, a staje się pierwszoplanową podczas ostatniej książki. Moim zdaniem miała dość spory potencjał do wykorzystania – Anita ma duży problem z otoczeniem i pragnieniem bycia akceptowaną, panicznie boi się być sama i jest w stanie wybaczyć nawet byłej przyjaciółce zdradę, byleby tylko nie zostać na lodzie zupełnie bez nikogo. Jest to temat, który warto poruszyć – ale zamiast tego fabuła skupia się na jej problemach finansowych oraz poszukiwaniu pracy. Niestety, jest ona wykorzystana w zasadzie tylko po to, żeby jakoś nawiązać, że nazwa „Trylogia Hejterska” to nie jest tak zupełnie bez sensu. Moim zarzutem odnośnie fabuły jest także to, że właściciel mieszkania nie może podnieść czynszu przez swoje „widzimisię” – muszą być ku temu przesłanki, inwestycja, polepszenie warunków mieszkania, ale na pewno nie powód, że „zorientował się, że za mało sobie liczył za mieszkanie”.
Natomiast Ewa jest postacią, która według mnie nie ma żadnego prawa istnieć w świecie rzeczywistym. Ponadto, występuje w trzech książkach, i w każdej części pokazana jest zupełnie inaczej. W pierwszej – jako biedna, zastraszona istota, która nie chce zrobić nic złego, ale musi, bo jest szantażowana. W drugiej – jako depresyjna alkoholiczka, ale też na tyle chora i bezwzględna, aby posunąć się do ostateczności. W trzeciej – jako zapracowana bizneswoman, która powoli zaczyna układać sobie pełne sukcesu życie. Należy nadmienić, że Ewa jest psychoterapeutką, która od dzieciństwa ma zaburzenia obsesyjnko-kompulsywne i w sytuacjach stresowych zaczyna się drapać aż do krwi. W dodatku po tym, jak mąż ją zdradził i zostawił, zaczęła pogrążać się w problemach alkoholowych, upijać się do nieprzytomności, pić w pracy, przychodzić do niej skacowana, nie słuchać pacjentów, stalkować ludzi, popadać w toksyczną relację i wychodzić daleko poza granicę „profesjonalizmu”. Mam wrażenie, że autor nie miał pojęcia, że niełatwo jest zostać psychoterapeutą – że nie wystarczy tylko papierek i oferta pracy. Przed przyjęciem na stanowisko przyszły terapeuta sam musi przejść terapię, aby przekonać się, jak to jest być po tej „drugiej stronie”, i załatwić swoje stare rzeczy z przeszłości. Jeśli jej nie przejdzie, nie będzie miał prawa wykonywać zawodu. Ewa z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi nie przeszłaby jej prawie na pewno. A nawet jeśli by jej się udało – podczas pracy co jakiś czas pojawiają się kontrole, i gdyby tylko ktoś wyczuł, że coś jest nie tak, że terapeutka stała się niestabilna emocjonalnie, rozpija się w miejscu pracy, zostałaby odsunięta od zawodu, ponieważ niestabilny terapeuta nie może być dobrą pomocą i oparciem dla niestabilnych ludzi szukających pomocy. Ewa wydaje się osobą, która sama tej pomocy potrzebuje. W dodatku w trzeciej części pokazuje, że jest egoistyczna i pomaga przyjaciółce tylko wtedy, kiedy jej jest to na rękę, ogółem nie interesuje się nią i poza finansową zapomogą, nie ma ochoty na wysłuchiwanie o jej problemach, Anita musi wręcz żebrać o jakąkolwiek uwagę.
Martyna w tym wszystkim wydaje się bohaterką bardzo odległą i ma się na jej temat dość podzielone zdanie – była zdecydowanie kobietą z problemami, w dodatku bezwzględną, wymagającą opieki i leczenia, z drugiej jednak strony – niektóre jej intencje były szczere i dobre.
Nie mogę tutaj nie wspomnieć o tym, że na cztery bohaterki płci żeńskiej, trzy zostały zgwałcone – i dwie wyszły z tego bez większej traumy. Znaczy, oczywiście, popłakały sobie, wzięły prysznic, po czym wyszły na miasto jakby nic się nie stało, nie miały problemów z zaufaniem ani układaniem sobie życia z mężczyznami, absolutnie żadnej refleksji. Mam wrażenie, że autor używał gwałtu jako „symbolu” największego poniżenia kobiety. Albo największej przemocy mężczyzny. Nie jestem pewna, ale w obu wersjach wyszło to bardzo kiepsko i nie najlepiej świadczy to o obu płciach.
Mogę też zarzucić autorowi podążanie schematami. Druga część była bardzo podobna do pierwszej – przewijające się problemy alkoholowe, rozwody, depresja, samotność, stalking, upijanie się w miejscu pracy, doprowadzenie do sytuacji krytycznej. Jakikolwiek bardziej oryginalny pomysł autor „zużył” na Agatę i jej przeszłość – i to trzeba docenić, jest bardzo dopracowana i wiarygodna.
Moss poruszył też zupełnie nowy temat z zakresu przemocy seksualnej, mianowanie zmuszanie młodych kobiet do prostytucji i szantażowanie ich opinią najbliższych osób, iż pokaże im się nagrania z gwałtów i „ciekawe, co pomyślą, kiedy zobaczą, jaka jesteś puszczalska”. Przy okazy nakreśla również, jak często nie wierzy się ofiarom przemocy i stara się tłumaczyć oprawcę – albo śmieje się ofierze prosto w twarz, tłumacząc, że sama sprowokowała, bo zachowała się nie tak, ubrała się nie tak, zgodziła się na coś albo nie umiała się sama obronić. Albo była po prostu ładna i w złym miejscu.
Cała seria ma i plusy, i minusy. Chociaż pierwszą częścią byłam zachwycona, kolejne utwierdzały mnie w przekonaniu, że autor nie ma zbyt wiele więcej do powiedzenia. Jedynie powielał kolejne schematy umieszczone w poprzednich częściach. Nie mogę się też powstrzymać od myśli, że ostatnia część została stworzona strasznie niechlujnie i jeśli korekta w ogóle widziała ten tekst, to wzięła pieniądze za nic, bo bardzo często pojawiają się widoczne błędy językowe. Wręcz zaśmiałam się pod nosem, kiedy w zupełnie poważnej sytuacji przeczytałam „przemyłam twarz zimną głową”. Jakby potraktować to dosłownie, jest to dość upiorna wizja. Niepodważalnym plusem jest fakt, że książkę czyta się szybko, autor nie używa skomplikowanego języka i całą książkę można połknąć w dwa wieczory. Nieczęsto także spotyka się niejasnych i często niezbyt dobrych bohaterów, których losy mimo wszystko chce się śledzić.
Nie chcę zbyt pochopnie stwierdzać, że autor miał pomysł tylko na jedną część, a resztę pisał dla pisania. Na półce w kolejce czeka na mnie kolejna książka Marcela Mossa, tym razem nie zawarta w żadnym cyklu – być może w niej autor zawarł jakiś świeży pomysł, tym bardziej, że zdobyła 10. miejsce w rankingu na książkę roku 2020. Sama lektura zresztą nie była dla mnie męcząca, raczej powodowała westchnięcie, kiedy dostrzegałam sprzeczności w fabule czy kreacji bohaterów.

Garść cytatów:

W dzisiejszym świecie nie liczy się prawda. Liczy się to, kto najgłośniej krzyczy.

Jesteśmy tak przyzwyczajeni do przelewającego się przez internet hejtu, że nikt się nie przejmuje ofiarami agresji. Tymczasem one istnieją. Z zagryzionymi do krwi wargami i przekrwionymi od płaczu oczami godzinami wpatrują się w przepełnione jadem komentarze. A potem się poddają i pozwalają furii przejąć kontrolę nad ich umysłami. Stają się takimi samymi potworami jak ich oprawcy. I pragną tylko jednego. Zemścić się natych, którzy próbowali wgnieść ich w ziemię.

Czasem trzeba kilka razy wymazać przeszłość, by móc ruszyć naprzód.

Nie ma znaczenia, czy obrażamy kogoś w sieci, czy w cztery oczy. Nienawiść jest wszędzie taka sama. I tak samo boli.

A co, jeśli wszyscy ludzie są szaleńcami, tylko niektórzy perfekcyjnie to ukrywają?

Największymi zwycięzcami są ci, którzy triumfują w milczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonany przez drama queen. Obsługiwane przez usługę Blogger.